Potem dorośliśmy, babcia odeszła, ja przeprowadziłam się kilka razy. Z upływem lat straciłam z oczu wszystkie makramy, na strychu poginęły stare poradniki z rozrysowanymi węzełkami. W moim dorosłym życiu nie było już plecionek. W ogóle rękodzieło jakby znikło gdzieś za horyzontem. Było korpo, pogoń za kasą i życie z dnia na dzień.
Po latach przyszedł czas na duże zmiany. Jedną z nich był generalny remont mieszkania. I wtedy, podczas poszukiwań inspiracji w internecie, natrafiłam znów na makramowe sowy. Zaplotłam jedną. Umiałam wszystko. Potem drugą. Supełki wychodziły same. Jak to możliwe? Nie wiem. Po prostu wiedziałam, jak to robić.
Potem kilka zawieszek i pierwsza makrama ślubna. Duża, kilka dni roboty. Makramy na ścianę, takie na kijach, z frędzlami – bardzo spodobały się jako prezenty na nowe mieszkanie.
A potem pojawił się pomysł, żeby ruszyć z warsztatami. I tak w 2018 roku powstała Szkoła Makramy SNAGart, która działa do dziś 🙂