Potem dorośliśmy, babcia odeszła, ja przeprowadziłam się kilka razy. Z upływem lat straciłam z oczu wszystkie makramy, na strychu poginęły stare poradniki z rozrysowanymi węzełkami. W moim dorosłym życiu nie było już plecionek. W ogóle rękodzieło jakby znikło gdzieś za horyzontem…
Były za to różne prace, pomysły na firmę, pogoń za kasą, za wygodą, wszystkie te rzeczy, o których mówili jest ta opowieść:
Po latach przyszedł czas na duże zmiany: spotkałam mężczyznę mojego życia, zabraliśmy się za generalny remont mieszkania. I wtedy, podczas poszukiwań inspiracji w internecie, natrafiłam znów na sowy. Zaplotłam jedną. Umiałam wszystko. Potem drugą. Supełki wychodziły same. Jak to możliwe? Nie wiem. Po prostu wiedziałam, jak to robić.
Potem kilka zawieszek i pierwsza makrama ślubna. Duża, kilka dni roboty. Makramy na ścianę, takie na kijach, z frędzlami – bardzo spodobały się jako prezenty na nowe mieszkanie. A potem pojawił się pomysł, żeby odnowić piwnicę, urządzić w niej pracownię i ruszyć z warsztatami.